Gdy jakiś czas temu robiłam zakupy na Urodomania.com, postanowiłam dodać do koszyka jeden cień z Freedom Makeup, z ciekawości, a że cena nie zabija, to pomyślałam, że nie ma ryzyka strat moralnych i psychicznych pozyskanych na drodze portfelowej. I tak właśnie znalazł się u mnie cień Mono Brights nr.228, czy słusznie?
O losie niegodziwy, nie wiem jaka czarna dusza nade mną siedziała gdy wrzucałam go do wirtualnego koszyka. Kolor piękny, matowy, no można by rzec anielski, cudowny! Ale się tak nie zapędzajmy, prr bo się jeszcze oparzymy.
Temu gagatkowi mówię stanowcze nie. Wróć, chociaż, w sumie... dla osób, które się boją podbitego oka będzie dobry, zdecydowanie sobie nie idzie nim krzywdy zrobić. No nawet gdybyście chciały, nie da się i już. Taki z niego uparciuch. Osioł bym rzekła z przekonaniem.
Fajnie wygląda na "słoczu" co nie? Napawajcie się tym widokiem, bo tylko na ręce taki ładny. Co z tego, że formułę ma ciekawą, co z tego, że nie jest za suchy, skoro z niego taki bubel.
Na bazie się jeszcze jakoś trzyma, ale w sumie porównałabym to trzymanie się do parasola, w wietrzny dzień. Bez bazy to nawet z kijem nie podchodź, lepiej z lupą, bo na powiece widać nic nie będzie.
Pokażę Wam teraz jak wygląda na oczach, tych bardziej wrażliwych prosi się o zamknięcie oczu, bądź wyjście z bloga.
Serio, tak z ręką na sercu. Nawaliłam go na te oczy mocno i z sercem, jak wkurzona żona robiąca kanapki mężowi. Przy czym cień z wewnętrznego kącika maźnęłam lekko tylko na powiekę co było goło i wesoło nie było.
Producent co prawda obiecał łatwe blendowanie, ale ten to już przesadził, tak się pięknie blenduje, że aż znika z powieki. Nie o to tu chyba chodziło.
Jak dla mnie bieda z nędzą, ale za PIĘĆ zeta, to nie ucierpiała ani moja dusza, ani portfel, ale nigdy więcej nie sięgnę po cienie Freedom z tej serii mono. Mniemam, że to te co są też w Pepco, także nie kupujcie i tam. Nigdzie w sumie ich nie kupujcie, bo nie warto wydać na ozdobę do śmietnika 5zł.