Smartfony, czyli choroba kciukowców. | Marine Ladies - blog beauty i lifestyle

Smartfony, czyli choroba kciukowców.

Udostępnij ten post


Kiedyś były telefony stacjonarne, później weszła era komórek. Pamiętam te czasy — wypasem wtedy było mieć telefon z kolorowym wyświetlaczem. Kto by tam o aparacie w telefonie myślał. Był to czas, gdy jeden SMS kosztował „złoty dwadzieścia". Dopiero później się wszystko rozkręciło na dobre, aż do dzisiejszych czasów.

Dziś mamy smartfony. Telefony komórkowe, które aparatami mogą ścigać się i wygrać w tym starciu z cyfrówkami. Nadal służą nam do podstawowych czynności — jak dzwonienie i esemesowanie.
Rzecz w tym, że dziś nie musimy wcisnąć trzy razy ten sam klawisz, by napisać „L” czy „O". Teraz wystarczy jedno dotknięcie ekranu, by przenieść się w wir wiadomości i świat wirtualny.

Zauważyłam, że co młodsze pokolenia zapadają w tak zwaną chorobę kciukowców. Dokładniej chodzi o to, że gapią się w ten ekran cały czas, nie patrząc na to, co ich otacza. Nie zdają sobie sprawy, jakie mogą być tego konsekwencję, już pomijając wady wzroku i „chodzące palce".

Ostatnio idąc ulicą z moją córką, wpadł prawie na mnie chłopak — na oko być może lat 16. Gapił się w tego swojego ajfona, czy inne — wielkością przypominające tableta — urządzenie, nie widział nic przed sobą, obok siebie i za sobą. Gdybym nie zeszła z drogi i nie chwyciła córki, pewnie by nas staranował. A czy usłyszałabym, chociaż „przepraszam”, czy by się tym przejął? Wątpię.

Czytałam też dziś w internetowej prasie, podczas porannej kawy o dziewczynie, która idąc drogą, wpadła do Wisły. Dlaczego? Ponieważ pisała SMS-a podczas drogi. I nie wina tutaj dziury w moście, lecz jej, że nie patrzała, dokąd idzie.

Nawet nie wiecie, jak ucieszyłam się, gdy po przeprowadzce widziałam dzieci na placu zabaw. Od rana do wieczora bawią się na placu zabaw — to daje nadzieję, że jeszcze nie jest tak źle — chociaż — widziałam w poprzednim miejscu zamieszkania dzieci na placu zabaw, owszem, że widziałam. Siedziały na ławkach, nie mówiąc nic do siebie, przeglądając telefony. To był okropny widok.

Kolejna okropna rzecz, to nałogowe „selfie” - nosz kuźwa, ileż można. To już jest choroba — narcyzm się nazywa. Chociaż, jakby się tak zastanowić jest to paranoidalne, egocentryczne i narcystyczne w jednym, a to już daje znać o tym, że takie nastolatki, które mają parcie na to, by być ciągle podziwiani, chwaleni i „och ach”, mają po prostu zaburzenia osobowości.

Zastanawiam się, dokąd to zmierza — co musi się stać, aby młodzież idąc ulicą, nie gapiła się w ekrany telefonów, a na otaczający świat? Na ludzi obok i na to, co się dzieje w „realu"?

Wszystko jest dla ludzi — ale z umiarem.