Dziś jest taka noc. Niestety bezgwiezdna, ale ciepła. Jest cicho i brak wiatru, wokół słychać ciche przygrywanie świerszczy. Magia zawarta w tej nocy jest zrozumiała tylko dla osób, które w takie noce przeżyły coś niezwykłego.
Dokładnie to pamiętam, jakby to było dziś. Było to 19 sierpnia 2010 roku. Piękna cicha noc. Brak wiatru i około 21 stopni. Godzina 1.30. Wtedy oświadczył mi się mąż na Skwerku Kościuszki.
Przy tłumie ludzi wtedy przechodzących, Marcin poprosił, bym usiadła na fontannie. Uklęknął i zapytał, czy zechciałabym być jego żoną. Ludzie zaczęli klaskać, dalej grupa dziewczyn z zachwytem mówiła jedna do drugiej:
Patrz, on się jej oświadcza ! Jakie to romantyczne !
Moje myśli błądziły wszędzie, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Wyobrażałam sobie jak będzie wyglądać nasza przyszłość. Czy wytrwamy? Przecież wtedy byliśmy ze sobą jedynie pół roku.
Zgodziłam się, on wsunął mi pierścionek na palec i przytulił mnie tak, jakby jutra miało nie być. Widziałam gwiazdy w jego oczach, szczęście, które jest nie do opisania.
Za każdym razem, gdy jest tak piękna noc latem, wspominam tę cudowną chwilę. Pamiętam też, że dostałam w łeb na drugi dzień od mojej przyjaciółki Ani, która uwierzyć nie mogła w to, że się pobieramy, a ja poprosiłam ją, by była moim świadkiem. Musiała iść z nami do wesołego miasteczka, na najgorszą i najbardziej odjechaną karuzelę, by dojść do siebie.
To było piękne... kocham takie noce. I zawsze, gdy mój mąż zaśnie, śpi tak słodko, lubię patrzeć na jego piękne duże usta, długie rzęsy i cudowny spokój, niezmącony chaosem dnia.
Kocham go. Kocham z całych sił. I mimo że byłam z nim pół roku, przed wyjściem za niego...wiem, że dokonałam najlepszej decyzji dla mnie i Wiki. Dzięki niemu mam teraz Karinę, nasz owoc miłości, który jest klonem tatusia...