Bardzo lubię peelingi, bez nich czuję się źle. Używam ich naprawdę dużo, co tu kryć. Oczywiście z zachowaniem rozumu, bo przecież nikt nie chciałby sobie robić krzywdy, tylko dlatego, że lubi jakiś kosmetyk. To nielogiczne.
Pod lupę tym razem wzięłam dwa peelingi, stwierdziłam, że nie będę ich rozdrabniać na osobne posty, ponieważ mają bardzo podobne specyfikacje, a i nie ma sensu pisać dwóch postów o produktach, które pochodzą z tej samej linii.
Od razu przepraszam za różne jakości zdjęć, ale niektóre fotki robiłam szybciej telefonem, jak jeszcze nie miałam aparatu. To zaczynajmy.
PEELING SOLNY DO CIAŁA - GREEN TEA
Peeling solny jest bardzo drobny, delikatny i nadaje się do wrażliwszej skóry. Delikatnie, ale skutecznie usuwa martwy naskórek i pozostawia skórę gładką i miłą w dotyku.
Zawiera olej abisyński, olej awokado i masło Shea, dzięki czemu dodatkowo pielęgnuje ciało.
Opakowanie to plastikowy słoiczek, z zakręcanym dekielkiem. Jego formuła jest tak zbudowana, że nie wylewa się z opakowania. Konsystencja jest gęsta i zawiera drobinki soli oraz pestek winogron. Wyglądem przypomina mi kiwi.
Bardzo ładnie pachnie zieloną herbatą, ten zapach jednak nie pozostaje na skórze. Nie jest to peeling „chemiczny”, ale też nie w pełni naturalny. Nie powinien uczulać, chociaż mogą znaleźć się osoby, których coś w składzie uczuli. Mnie osobiście nie uczulił, chociaż jestem osobą bardzo wrażliwą.
Jego cena to: 24,70 / 200 ml
Skóra po nim jest nawilżona, delikatna i „świeża". Zapach jak pisałam, się na niej nie utrzymuje, więc nie łączy się z innymi. Po użyciu tego peelingu nie muszę nakładać masła do ciała ani balsamu.
PEELING CUKROWY DO CIAŁA - FRESH CITRUS
Peeling cukrowy ma już większą ziarnistość, co oznacza, że bardziej „zdziera” stary naskórek. Przepięknie i odświeżająco pachnie cytrusami, niestety tylko w opakowaniu, gdyż na skórze nie czuć już nic.
On także zawiera olej abisyński, awokado oraz masło Shea, dzięki czemu mamy zapewnioną pielęgnację naszego ciała.
Tutaj opakowanie jest takie samo jak u poprzednika, czyli plastikowy słoiczek z zakręcanym dekielkiem.
Peeling nie wylewa się z opakowania, chociaż widoczne są oleje. Gołym okiem możemy zauważyć średnie drobinki cukru i pestek winogron.
Zapach jest śliczny, orzeźwia, więc idealnie będzie się sprawował latem, bądź, jeżeli ktoś preferuje peelingi o tej porze dnia, to rano na pobudzenie. Tutaj skład również nie powinien uczulać. Chociaż nie jest on jakiś super naturalny, to z pewnością jest bardziej naturalny niż peelingi na półkach w sklepie. Drobinki się rozpuszczają.
Jego cena to: 25,50 zł / 200 ml
Skóra jest nawilżona i nie trzeba po jego użyciu używać żadnych wspomagaczy nawilżania, skóra jest zregenerowana i świeża.
PODSUMOWANIE
Zarówno peeling cukrowy, jak i solny są godne uwagi, jednakże ja preferuję mocniejsze zdzieraki, dlatego też cukrowy okazał się dla mnie lepszy. Mają dobrą konsystencję, ale trzeba uważać, jeżeli kładziemy je w inny sposób, niż denkiem w dół. Lubią się przemieszczać w opakowaniu.
Drobinki są całkowicie rozpuszczalne, dzięki czemu nie szkodzimy przy okazji środowisku. Nie są one hiper naturalne, ale skład nie przeraża. Nie zawierają parabenów.
Jeżeli ktoś lubi zapachowe peelingi tego typu, myślę, że przypadną do gustu. Niestety są mało wydajne, ponieważ jedno opakowanie (mi osobiście) starcza na około 4-5 użyć. Byłabym zadowolona, gdyby była większa, powiedzmy 500 ml wersja.
Trzeba pamiętać też, by nie „ciapać” w nich mokrą ręką, gdyż woda dostająca się do peelingów, po prostu je rozpuszcza, w efekcie czego cały się zepsuje.