Od jakiegoś czasu pełnię rolę matki chrzestnej, moje córki także były chrzczone i mam wrażenie, że żyję w innym świecie gdy czytam różne wpisy na forach, czy też grupach. To co obserwuję przeraża mnie tak bardzo, że musiałam to z siebie wyrzucić.
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem wychowana w przekonaniu, że chrzestni, to osoby, które są drugimi rodzicami. Mają nakierowywać na dobry tor w życiu, zająć się dzieckiem jeżeli rodzice są do tego nie zdolni, mają być drugimi opiekunami. Rodzicami "zastępczymi" i wsparciem.
Może zabrzmi to staroświecko, ale rodzice chrzestni są swoistymi aniołami, stróżami. Mają widzieć to, czego nie dostrzegają rodzice i łatać dziury, które rodzice przeoczyli.
Niestety XXI wiek przeraża mnie z każdym kolejnym rokiem. Coraz wyższe wymagania, coraz więcej chamstwa, zazdrości, wyzysku, znieczulicy i pazerstwa. Mam wrażenie, że rodzice zapominają podczas chrzczenia już swoich dzieci, co tak naprawdę jest ważne i czym powinni się kierować przy wyborze rodziców chrzestnych.
Ostatnio byłam świadkiem rozmowy kobiety w ciąży i innej jej towarzyszącej Pani. Ich rozmowa była tak żywa i głośna, że głuchy by usłyszał. Z ich rozmowy wynikało, że koleżanka kazała jej się rozejrzeć za kimś w rodzinie, kto ma dużo pieniędzy. No bo wiecie, oprócz chrztu, będzie jeszcze komunia i wesele. Miło, że przyszłościowo myślą i nawet jest to obowiązek, ale nie w tym kierunku.
Dziś wyznacznikiem idealnego chrzestnego jest posiadanie jak najwięcej pieniędzy. O ile nie mam nic przeciwko podarkom takimi jak prezenty na chrzciny, w postaci np. figurek z aniołami, bądź bransoletki/wisiorki pamiątkowe z grawerem, to już komunia daje wiele do życzenia, ale o tym pisałam w poprzednim poście.
Rodzice w dzisiejszych czasach zastanawiają się jak bardzo mogą wyciągnąć hajs z osób trzecich i jak wplątać w to nie siebie, a dziecko. To jest niepokojące do tego stopnia, że zaczyna być patologiczne. Chrzestni z dobrego serca (lub świętego spokoju) wyjmują z portfela kilka stówek, aby dziecko miało. Ale to nie trafia często do dziecka, a do portfela rodziców, którzy tłumaczą sobie, że "to wszystko kosztowało i musi się zwrócić, jedzenie samo się nie zrobiło, to wszystko kosztowało".
Zastanówmy się po co w takim razie wyprawiamy chrzciny, na pokaz, czy po to aby dziecko związało się z Bogiem, a rodzice i chrzestni utrwalali tą wiarę, pokazując drogę, którą dziecko musi przebyć. Po co te szopki? Czy naprawdę nie może być to bardzo wzbogacające duchowo, rodzinne i kameralne święto? Zastanówmy się nad tym przez chwilę i pomyślmy czego chcemy, aby nasze dzieci wpajały to swoim i jakie świadectwo naszego wychowania mają nosić nasze wnuki.